Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 166 —

rzy zaczyna się pokazywać delikatny rumieniec, biała rączka coraz mniéj szczupłą, mniéj przezroczystą się staje...
I o tém wiedział także, że Zosia już nie płacze tak często, nie zamyśla się jak dawniéj godzinami całemi, i że o listach, które pani Władysławie do schowania powierzyła, nie wspomina wcale. Były to wiadomości pocieszające, a siostra utrzymywała go ciągle w nadziei, że z czasem cel jego marzeń zostanie spełniony.
On ją tak kochał, tę wątłą, bladą dzieweczkę, która w samém zaraniu życia wyrzucona z rodzinnego gniazdka, na tułaczkę pomiędzy obcych pójść musiała, która przecierpiała i przebolała tak wiele. Dotychczas była związana słowem, była narzeczoną innego — dziś zmieniły się rzeczy, tamten stosunki zerwał, porzucił ją na zawsze, cóż więc na przeszkodzie stać może? a jednak Kamiński miał pewne obawy. O sobie niewiele rozumiał, wątpił, czy potrafi wzbudzić przywiązanie i uczucie.
W miarę jak Zosi przybywało zdrowia, budziła się w niéj dawna energia. — Nie taka energia, jak ją zwykli ludzie rozumieją, hałaśliwa, głośna, rzucająca się, lecz przeciwnie, cicha i zrezygnowana, łagodna a wytrwała.
— Dość już spoczynku! — mówiła sama do siebie — nie mogę być dłużéj ciężarem téj zacnéj,