ją... Z drugiej strony, również cicho, może jeszcze z ostrożnością większą, posuwają się cienie inne. Jedne pieszo, zatrzymując dech w sobie usiłują prześliznąć się wśród krzaków; inne na koniach, których niewyraźne kształty ledwie ledwie że widać na ciemnem tle nocy — objeżdżają zdaleka żeby się tententem kopyt nie zdradzić...
Przez kilka chwil trwa milczenie głuche, które przerywa tylko szmer wiatru trącającego nagie gałęzie drzew i oddalony plusk wody wiślanej.
Nagle krzyk jakiś się ozwał, potem ogień błysnął, zagrzmiał strzał jeden, drugi, trzeci — rozległ się tentent galopujących koni i znowuż cisza grobowa.
Tymczasem u brzegu Wisły coś plusnęło; małe czółenko wprawną kierowane dłonią pomknęło z biegiem wody jak strzała, obtarło się o kępę i zniknęło w cieniach nocy.
Nazajutrz, gdy noc dniowi panowania ustąpi, przyjdą w to miejsce urzędnicy i uzbrojeni pachołkowie, znajdą w krzakach kilka paczek przemycanego towaru, kilka baryłek wódki i spiszą protokół, który ma być początkiem śledztwa w celu wykrycia winnych.
Szukajcie wiatru w polu, dobrzy ludzie!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Za wsią na ustronnem wzgórzu, stoi kościołek. Skromny, niewielki, z wieżyczkami obitemi blachą, z krzyżykiem złoconym, co przy świetle dziennem nad całą okolicą błyszczy, jak gdyby ją błogosławił.
Przy kościele nizka plebanijka. Wsunęła się ona w ogród pełen starych grusz przysadzistych, okazalszych jabłoni i wiśni, o cienkich delikatnych gałązkach.
W plebanii długo się świeciło. Stary ksiądz, siwy jak gołąbek, kaszlący i schorzały, nie chodził spać wcześnie. Dziś tem bardziej, bo to sobota. Miał obrachunki z majstrami restaurującymi kościół, potem musiał na jutro kazanie przygotować; kolącyę skromną zjadł, potem pacierze z brewiarza odmówił, i dopiero gdy stary zegar z kukułką już dwunastą wydzwonił — usnął.
Noc była cicha i ciemna.
W godzinę może później, gdy już światło zagasło, wóz jakiś podtoczył się zwolna pod ogrodowy parkan. Trzy cienie przesunęły się pomiędzy drzewami ogrodu; jeden z nich przyłożył mokry gałgan do szyby, nacisnął pięścią żylastą i szkło cicho, bez dźwięku pękło. Przez otwór w szybie zrobiony cień wsunął rękę, odczepił haczyki i okno otworzyło się naoścież. Przez to okno trzy cienie weszły do plebanii.
Rzucono poduszkę na twarz śpiącemu starcowi, aby nie krzyczał; skrępowano mu ręce i nogi — a gdy przerażony oczy otworzył, ujrzał skierowany w swe piersi wielki, błyszczący nóż zbójecki.
Zawiązano księdzu usta, a tymczasem wzięto się do opróżnienia mebli i biednego wnętrza sypialni. Wszystko to odbywało się cicho, spokojnie, tak że w drugim budynku spoczywający ludzie nie przebudzili się ze snu. Psy nawet nie zaszczekały, gdyż jeszcze tego wieczoru były otrute.
Zabrawszy co było do wzięcia, cienie wysunęły się napowrót przez okno, a biedny, skrępowany starzec, związany, z ustami zakneblowanemi, leżał na posadzce zemdlony, martwy prawie.
Nareszcie dzień już się robić zaczął — stary dziadek do dzwonnicy wszedł i na Anioł Pański zadzwonił, potem poszedł do dobrodzieja, aby klucze wziąść od kościoła i zamieść dom Boży, jak przy niedzieli wypada.