Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Łzy nas nie zbawią, Zosiu — szepnął cicho pan Stanisław, ujmując jej rękę — lepiej obliczmy nasze siły i zobaczmy czem rozporządzamy? Ja jeszcze przed południem wpadnę do lasu, wybiorę i ocechuję drzewo, które natychmiast zwozić każemy, a na noc pojadę do miasta, aby przyśpieszyć wypłatę za pogorzel... Jeszcześmy nie zginęli zupełnie — mamy przecież starą stodołę. Za trzy, cztery dni najdalej stanie w niej nowa młocarnia. Te opalone słupy i głównie zaraz co najprędzej uprzątnąć każę, żeby was nieraziły swym niemiłym widokiem, żeby nie przypominały klęski. Tylko silną bądź Zosiu, nie poddawaj się zmartwieniu.
— Masz słuszność — rzekła ocierając łzy — my nie możemy płakać? nie, jam już spokojna — i silna jak przedtem.
Obliczyli kasę, ułożyli plan dalszego postępowania i w kilka godzin po wypadku tak groźnym, robota szła już zwykłym trybem.
Parobcy i fornale rozbierali zwęglone resztki, Zosia była w fabryce, a w lesie gajowy znaczył toporkiem sosny, które Staś wybrał na nowy budynek. Nazajutrz już rozlegał się łoskot siekier i trzask łamiących się gałęzi, już kilku ludzi obrabiało kloce a tracze ustawiali swój niewymyślny warsztat.
Staś na noc pojechał do miasta — i po kilku dniach nie było prawie śladu pożaru, a w starej, ocalonej stodole warczała nowa młocarnia...
W tym czasie pani Janowa otrzymała pierwszy bilecik od Judaszewskiego.
Była w nim kondolencyja wyrażona i współczucie z powodu nieszczęśliwego wypadku, narzekania na czas niepoczciwy i ludzi złych, w obec których nikt swego mienia pewnym być nie może, wreszcie zapewnienie, że jego oczy zalewają się łzami gorzkiemi na myśl, że to nieszczęście zdarzyło się akurat wtenczas, kiedy nadszedł termin wypłaty jego maleńkiej należności.
W odpowiedzi na ten memoryjał wystylizowany bardzo pracowicie —