Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dawne wspomnienia odżyły w ich sercach, spojrzenia szukały się nawzajem... kochali się — chociaż ani jednem słowem nie wspomnieli o tem uczuciu.
Bo i na cóż zresztą? Łączyła ich wspólność przekonań, celów, pracy i ta magnetyczna nić sympatyi, która zawięzuje się bezwiednie prawie — a jednoczy na zawsze.
W czystej atmosferze miłości i pracy, wśród nieustannych zajęć mozolnego zawodu, życie ich snuło się jak najpiękniejszy poemat, do którego dzień każdy dorzucał nową, a coraz wdzięczniejszą, coraz bardziej harmonijną zwrotkę.
Był to romans bez wyznań i sentymentalnych westchnień — jak pieśń bez słów, jak harmonijny głos przyrody rozśpiewanej w noc letnią...
Zosia była uczuciowa więcej, serdeczna, on bardziej skoncentrowany w sobie, poważny, a otarty między obcymi w twardej szkole życia. Ona czuła, że w obec celu jej życia, wobec zadania, jakie przedsięwzięła tak śmiało, Staś był jej dopełnieniem, jej siłą. Oboje razem stanowili jedną harmonijną całość.
Rozmowy ich dotykały zawsze kwestyi zewnętrznych tylko — o pragnieniach serca własnych, o uczuciu, które było dla obojga skarbem najdroższym, nie mówili nigdy... Zosia nie była dla niego narzeczoną, a jednak gdyby go los jej wydarł — gdyby ją pozbawił tego przyjaciela i towarzysza pracy — uczułaby się tak samotną — jak wdowa.
Ale precz z taką myślą! na co mówić o grobach, o stratach, gdy słońce jaśnieje w całej pełni porannego blasku i promieniami złotemi zbiera rosę drżącą na trawach i kwiatach.
Na jednych łanach dzwonią sier-