Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ksiądz dodawał energii i nie bez skutku, gdyż blada i ciągle odcieniem smutku powleczona twarz wdowy, ożywiła się nieco. Jakaś nadzieja lepszej doli wstąpiła w jej serce. Zosia zastrzegła sobie, aby przy przyszłej zmianie, nie odbierano jej pracy, którą tak polubiła.
— Chcę się uczyć gospodarstwa koniecznie — rzekła — chcę dokładnie je poznać. Może mi się kiedyś w przyszłości to przyda.
— Słusznie, słusznie mościa panno, odpowiedział ksiądz, tem bardziej, że zamiast starego, zatabaczonego nauczyciela, będziesz miała teraz profesora, który bez wątpienia ponętniej wykładać potrafi i zrozumiesz go prędzej.
— O przepraszam mocno, ja z mojego starego nauczyciela jestem bardzo kontenta i zamawiam sobie na przyszłość te opowiadania zajmujące o cudach przyrody i książki, w które biblijoteka księdza proboszcza tak jest bogatą.
— A jest tam tej bibuły trochę, jest; z historyi dziejów ludzkich i z historyi naturalnej, a trzeba ci wiedzieć, moja ty uczennico śliczna, że obie te historyje są dziwnie do siebie podobne... Weź naprzykład takiego Napoleona, mościa dobrodziejko, czyż to nie dąb? Z małego rósł, mężniał, olbrzymiał, panował nad ludami jak nad drobnym gąszczem, aż piorun go nadłamał pod Lipskiem — a potem, kiedy go gromada drwalów pod Waterloo podcięła, kiedy padał już — to jeszcze miażdżył — a później bezwładny, martwy prawie kolos jeszcze z samotnej wyspy imponował wielkością... A my, Zosieczko, zwyczajni ludzie czyż nie jesteśmy podobni do ziarn, które sam Bóg zasiewa? Jedno kąkolem wyrośnie lub szalejem, inne dobre, doczeka jesieni jako ciężki, poważny kłos pszeniczny... I nas robaki podziemne gryzą i nas grady trzebią i my, podobnie jak rośliny pijemy rosę chciwie i zwracamy głowy ku słońcu — a potem przyjdzie żniwiarz niestrudzony — śmierć i padniemy jak kłosy pod sierpem, kochanie...
— Jak nasz biedny ojciec — szep-