Strona:Klemens Junosza - Mróz.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Serca kamiennym snem jakby ujęte
A wszystkie chaty, jak twierdze, zamknięte.

Cicho dziecina na swój los się żali,
Srebrny jej głosik rozpływa się w skargach,
Że jej wołania ludzie nie słuchali;
A imię matki, wciąż mając na wargach,
Idzie jej szukać, biedna, coraz dalej....

Lecz nie zlitował się nikt nad sierotą,
Każdy był głuchy na jej płacz i jęki,
Nikt jej do chaty nie przyjął z ochotą
I nikt z pomocą nie wyciągnął ręki
Do tej dzieciny wątłej, tej maleńkiej.

Aż z boru wyszedł Mróz, ów tyran groźny,
Twardy jak w kryształ ścięta bryła lodu,
Siwy jak starzec u życia zachodu,
A jak kamienne serce, taki mroźny,
A jak wystygła dusza, pełen chłodu...

Gdzie stąpił, wszystko w twarde bryły kował,
A nawet gwiazdy drżały przed nim złote,
Szedł — a na drodze znalazłszy sierotę,
Wnet się jej doli gorzkiej umiłował
I w same usta dziecko pocałował...

Czoła dzieciny dotknął dłonią skrzepłą,
Potem ją tulił do piersi wystygłej,
Na rzęsy kładł jej drobne, srebrne igły,
A dziecię czuło, że mu jakoś ciepło,
Że jest w błogości stanie niedościgłej...