Strona:Klemens Junosza - Mróz.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I pieścił dziecię, usiadłszy pod sosną,
Ten srogi tyran co strumienie pęta;
Dziecina była błogo uśmiechnięta,
Bo Mróz jej szeptał, jak to kwiatki rosną
I jak rozkosznie jest na świecie z wiosną...

On jej ukazał wnętrze ciepłej chatki
I ożywczego ognia odblask złoty,
On jej dał widzieć łagodną twarz matki,
Jej uśmiech słodki, serdeczne pieszczoty
I oczy modre — a pełne tęsknoty.

Potem ją odział w śniegowe kryształy.
On — co się doli dziecka umiłował,
Raz jeszcze drobne usta ucałował
I powstał wreszcie, w swej grozie wspaniały,
Gdy ku obłokom płynął anioł biały...

I odszedł. Wichry na rozkaz mocarza
Konary dębów wyniosłych szarpały
I dziko wyły wśród krzyżów cmentarza
I ze strzech ludzkich wątłą słomę rwały,
A przed swym panem niosły tuman biały.
..........

Gdy ranne słońce wyjrzało z za chmury,
A wichry w borach jękły smutnem echem,
Od wioski człowiek przechodząc niektóry
Znalazł pod drzewem, u stóp śnieżnej góry,
Zmarznięte dziecię, z anielskim uśmiechem.

Wrzesień 1879 r.

Koniec.