Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

cie na mnie, już ja z nimi taniec zacznę, a wy ich znowuż małemi sprawkami mordujcie.
— Jakto małemi? — zapytał Wojciech.
— Oho... jeszcze jak! Niemiecka gęś w wasz owies — sprawa, niemieckie prosię w wasz grunt — sprawa, niemiecka krowa w waszą łąkę — sprawa. Żeby nawet pięćdziesiąt na tydzień, ja wam pięćdziesiąt skarg napiszę... i nie zedrę, tanio wezmę, po rubelku. Otóż dajcie tylko zadatek.
Walenty do kieszeni już sięgał, lecz Wojciech nieznacznie pociągnął go za rękaw i rzekł:
— Ha, zapewne, pięknie pan mówi, ale my dziś nic nie damy...
— Dlaczego?
— Bo widzi pan, z tego pośpiechu, z żałości, z frasunku zapomnieliśmy wziąć pieniędzy ze sobą.
— O co kłopot — zawołał Mendel — ja wam pożyczę, ile chcecie? Sto rubli? Może być zaraz sto rubli. Za kwadrans czasu, za dziesięć minut przyniosę. I niech się wam nie zdaje, że to będzie drogo kosztowało. Rubelka tygodniowo — cały kram.
— Nie pożyczamy — odrzekł Wojciech — swoje, chwalić Boga, są. Będziemy tu za tydzień, albo za dwa, to może damy.
— A cóż to ja wam darmo radził!? — zawołał zaperzony doradca.
— Za poczęstunek — odrzekł Walenty.
— Wstydźcie się, gospodarze — dorzucił Mendel — nie pasuje na statecznych ludzi tak robić. Pan adwokat też ma swoje potrzeby.
Było jeszcze dużo gadania, aż po długim tar-