Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 31 —

niemcami co będzie robił, jak nie zapłacą? Odbierze im pokawałkowany folwark?! Na mój rozum, ten dziedzic wcale nie miał rozumu. Niech go djabli wezmą. On jeszcze będzie miał dosyć tańcowania z tym kochanym Frycem.
Stało się.
Dziedzic odjechał. Do dworu sprowadziło się kilka rodzin kolonistów, niemców było wszędzie pełno.
Którzy nie pomieścili się we dworze, zajęli czworaki, oficynę, dworek ekonomski, inni we młynie, u swego przywódcy, Fryca, kąt znaleźli, a byli i tacy, co pobudowali sobie szałasy, i w nich, jak cyganie, mieszkali. Wszędzie, gdzie się było obrócić, rozlegała się mowa niemiecka.
Dawniejsi oficjaliści: ekonom, karbowy, fornale, parobcy, służba leśna, ogrodnik rozprószyli się i poszli szukać chleba gdzieindziej
Gospodarze trzymali się od przybyszów zdaleka, nie rozmawiali z nimi, dla tej choćby przyczyny, że ich rozumieć nie mogli, patrzyli na nich niechętnie i trzeba było lada sposobności, żeby się wzięli za bary.
Pomimo rad Rocha, Wojciech z Walentym znowuż puścili się do miasteczka i przy pomocy Mendla, odszukawszy owego adwokata, zaczęli mu robić wymówki, że ich oszukał, pieniądze wyłudził, a nie pomógł nic.
Adwokat słuchał cierpliwie, kiwał głową, wreszcie rzekł ochrypłym głosem: