Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —

jest na świecie. Jeżeli was, broń Boże, bok zaboli, jeżeli dostaniecie kolki, to wiecie, że trzeba iść do felczera, do Icka, żeby dał proszki i postawił bańki; — gdy zaś trafi się wam interes, a do tego ciężki, to musicie iść do faktora Mendla, który jest najlepszy doktór od wszystkich trudnych interesów — a jeżeli ten Mendel zaprowadzi was do Symchy, to się zrobi nad waszym interesem konsyljum. No, czy ja źle mówię?!
Walenty w głowę się podrapał.
— A no, Wojciechu! — rzekł — czy tak, czy siak, kieliszek gorzałczyny nie zawadzi, możeby i pójść.
— Mądre słowo powiadacie, gospodarzu! bardzo mądre! weźcie szkapę za grzywę i prowadźcie ją za mną. To niedaleko, zaraz na drugiej ulicy, koło Szmulowego zajazdu.
Mendel raźnie pobiegł naprzód i pierwszy stanął przed szynkiem, do którego wepchnął Wojciecha i Walentego.
Napili się wódki, i usiadłszy na ławie, wyjęli chleb z węzełka i jedli powoli.
Mendel do gospodarza coś po żydowsku powiedział, poczem wybiegł na miasto i niezadługo powrócił w towarzystwie jegomości z czerwonym nosem, obrzękłą twarzą i małemi, bardzo ruchliwemi oczkami.
Ów człowiek miał na sobie brunatny, straszliwie wypłowiały surdut, zielony szalik na szyi, a na głowie zatłuszczoną czapkę z lampasem.