Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —

tylko grosz złapać. Porada ich nie wiele warta, prawie zawsze złe skutki przynosi, ale pomimo tego wieśniak, jak tylko ma kłopot, jedzie do miasteczka, stuka ciężkiemi butami po nierównym bruku, rozgląda się wkoło, patrzy to na gmachy urzędów, to na obwarzanki na żydowskich straganach — i myśli, z którejby strony do takiego piśmiennika przystąpić i gdzie go wynaleźć?
To tylko szczęście, że nasz świat małomiasteczkowy jest tak urządzony, że mądrzy sami szukają głupich, aby im przyjść z radą.
Po co człowiek ma czas tracić, deptać po bruku i nie trafić tam, gdzie pragnie, kiedy dzięki usłużnym faktorom, będzie zaprowadzony do szynku, posadzony z wszelkiemi honorami na ławie, ażeby sobie po podróży odpoczął; pokrzepiony zostanie wódką i przedstawiony takiemu mądrali, który sam o sobie opowiada, że potrafi zrobić z kozła barana i z barana kozła...
Gdy Wojciech z Walentym przybyli do miasta, dzień się już robił. Słońce patrzyło w brudne szybki okienek i przez wycięte w okiennicach serca i półksiężyce zaglądało do stancji żydowskich; szynkarze, przecierając zaspane oczy, otwierali naoścież drzwi szynkowni, a stary, białobrody, zgarbiony sługa bóźniczny trzykrotnem uderzeniem kija w okiennice wzywał nabożnych żydów do modlitwy.
Na rynku było jeszcze pusto, tylko dwie kozy wychudłe zbierały resztki rozsypanego obroku, a nędzne, o zjeżonej sierści psisko węszyło koło jatek.