Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
LEŚNICZY.
OBRAZEK WIEJSKI
PRZEZ
Klemensa Junoszę.

(Dalszy ciąg.)

— Ah! ojczulku — zawołała, klaszcząc w dłonie — jak to dobrze! Pojedziemy razem, będziemy rozmawiali przez całą drogę, ja ojczulka powiozę doskonale.
— Umiesz powozić?
— Znakomicie... nasze koniki są mi bardzo posłuszne.
— Kiedyż pojedziemy, Anielciu?
— Kiedy ojczulek każe, rano, po obiedzie, przed wieczorem...
— Chciałbym jak najraniej, przed powrotem pana Hieronima. Im wcześniej tem lepiej.
— Więc o wschodzie słońca!
— O wschodzie... a co niebo zapowiada na jutro? Przecież ty, gosposia, powinnabyś znać się na tem.
— Zdaje się, że niebo dobrze wróży, a zresztą niech ojczulek sam osądzi. Słońce schowało się za las; widać jeszcze cząstkę jego tarczy czerwonawej, od tej tarczy w górę i na obie strony rozchodzą się promienie szczerozłote, niebo jest czyste, lazurowe, a maleńkie białe chmurki płynące wysoko w powietrzu, nabierają barwy różowej. Taki zachód podobno pogodę zapowiada.
— Niezawodną.
— Teraz, ojczulku, słońce już całkiem za lasem; czerwoność blednie, złota przybywa, tworzą się na zachodzie smugi seledynowe, przecudne.
— Moje ty oko! — odezwał się niewidomy — ty mi chcesz jasność przywrócić. Gdzie jesteśmy teraz?
— Nad rzeką. Zdaje się, że powoli ona płynie, a jednak pieni się przy brzegu.
— Pieni się gdzie płytko, a głębia milczy poważnie... Słyszysz?
— Co?
— Śpiew... daleko, bardzo daleko.
— Jaki ojczulek ma słuch bystry! ja nic nie słyszę.
— Mam słuch dobry istotnie; jest to jakby wynagrodzenie za krzywdę jaka się oczom moim stała. Nie widzę nic, ale najlżejsze szmery uchem łowię. To ktoś w górze rzeki śpiewa, może rybak, ale czemuż tak tęskno zawodzi?
— I ja teraz słyszę, przybliża się; rzeczywiście śpiew smutny.
— Wszystko jest smutne na świecie.
— Ah! ojcze! kto tak mówi!?
— Dalekoż ten rybak?
— Mignął się na zakręcie, koło wyspy, a teraz zasłoniły go wierzby. Z prądem płynie, więc niedługo tu będzie.
— Ciekawym kto to?