Strona:Klemens Junosza - Kwiatek z sutereny.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale nie mogę.
— Co to nie mogę? U mnie wczoraj chłopak szelma półkwaterek politury wypił i dobra! nic mu nie zaszkodziła...
Elegant wypił duszkiem szklankę koziego mleka i wstrząsnął się z obrzydzenia.
— Niesmaczne? — spytał stolarz.
— Przykry ma odór.
— Ale skutek jaki... Wie pan, tu jedna rzeźniczka była chuda, blada, jak śmierć, piła przez pół roku kozie mleko i dziś jest taka gruba, jak ta pompa na Tłumackiem. Ale ona piła po pół garnca.
— Co?
— Jak pana dobrodzieja poważam... Mańka, nalej no jeszcze szklankę.
— Panie, ja nie mogę; daję słowo, że nie mogę; doktor nie kazał tak dużo.
— Co on tam wie... niech pan mnie słucha, ja się znam; niech pan pije...
— Ale, doprawdy...
Elegant zaczął się niecierpliwić.
— Przecież nie można nikogo przymuszać, nie można się wdawać w nieswoje rzeczy...
— Święta prawda — przytwierdził stolarz, u nas, jak się kto wdaje w nieswoje rzeczy, to go tak wyheblują, aż wiory z niego polecą... Prawda, chłopcy, co?
— Aj, aj... i jak jeszcze...
— Moi panowie, co to ma znaczyć... ja tu przyszedłem...
— Panie łaskawy — rzekł stolarz — my wiemy dobrze, po co pan przyszedłeś... nie potrzeba opowiadać szeroko.
— Daję słowo honoru...
— Tani masz pan honor, skoro go na kozie mleko nie żałujesz, po naszemu inaczej się to rozumie... Ile pani ma jaszcze tego mleka? — zapytał stolarz gospodyni.
— Będzie kwarta.
— To pan wypije tę kwartę dla zdrowia, bo pan słabowity jest.
— Nie tak bardzo, jak się panu zdaje.
— Wypije pan kwartę koziego mleka — powtórzył stolarz z mocą.
— Ależ mój panie, to jest napaść, to rozbój!... Proszę mnie uwolnić, bo będę krzyczał, zawołam na pomoc...
To mówiąc, zerwał się z krzesła.
— Chłopcy — rzekł spokojnie stolarz — poproście pana, żeby usiadł.
Sześć żylastych rąk wykonało ten rozkaz w mgnieniu oka. Pani Lubczykowa, przeczuwając awanturę, zbladła jak kreda. Mania drżała z obawy.
Stolarz zbliżył się do eleganta.
— Mówisz pan, że to napaść. Dobrze. Więc według pana, gonić za uczciwą dziewczyną, dybać na jej zgubę, na zmarnowanie, to nie jest napaść, co?
— Ja wcale nie w tym zamiarze...
— A w jakim?
— Ja tu przyszedłem na mleko.
— Znamy się na tem, ładny paniczu. Zresztą, masz, coś chciał. Skoro na mleko, to pij mleko. Używaj, ja płacę, funduję z dobrego serca... Na piętrach ładnych panien nie brak, tam chodzić... to dla pana kompanja, a po suterenach się nie włóczyć, bo niebezpiecznie. Z pewnością żaden z tych oto chłopaków narzeczonej panu nie odbije... Im to nie w głowie, oni przez cały tydzień w robocie, jak woły, oni krwawo pracują, a ze swego koła nie wychodzą, za koziem mlekiem nie gonią. Cudzego nie pragną, ale w swojem się skrzywdzić nie dadzą... Wara! Masz szczęście, paniczu, bo się tylko kwartą koziego mleka wykpisz, gdybyś trafił na innych, możebyś kilkoma żebrami przypłacił. No, dalej, pić, ładny paniczyku, zgodnie, po dobremu, póki prosimy...
Nie było rady, wypił.
— Mańka, jeszcze szklaneczkę...
— Panie, litości! — jęknął.
— Nic nie pomoże — pić!
— Mnie mgli...
— To lepiej, będzie pan dłużej pamiętał.
— Ja mogę umrzeć od tego.
— Ej, co to, to nie, i owszem, będziesz zdrowszy; przecież doktor kazał...
Pani Lubczykowa i Mania prosić zaczęły:
— Wujaszku, dość już... przykro patrzeć na tego pana...
— Aha! jemuby nie była przykra nasza krzywda, niech pije...
— Wujaszku...
— Panie majster — odezwał się Wicek — myśmy się już z panną Manią porozumieli; ja zawzięty nie jestem: niech go pan majster puści kantem, ma już dość nauki...
— Jeszcze jedną szklankę, resztę daruję, skoro mnie o to prosicie... Widzisz, paniczu, dalibóg oni dużo lepsi od ciebie... No, pij pan, za zdrowie pańskiego doktora! Żywo...
Młody człowiek zzieleniał ze złości, ale wobec siły musiał ustąpić.
Stolarz wyprowadził go aż na schody.
— Niechże pan dobrodziej — rzekł na pożegnanie — wstąpi jeszcze kiedy na kozie mleko.
— Żeby was najjaśniejsze — syknął elegant i wskoczył w przejeżdżającą dorożkę.