Strona:Klemens Junosza - Kwiatek z sutereny.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie ręce pocałuj, ja się za tobą wstawię, a ci oto będą drużbami...
Jeszcze stolarz nie skończył, już Wicek do ręki pani Lubczykowej się przypiął, jak pijawka.
— Owszem, owszem — odrzekła rozczulona kobieta — ja nie od tego, ja wiem żeś chłopak złoty, ale Mani nie przymuszę, pomów z nią...
Zaczęli radzić, stolarz obiecywał państwu młodym na nowe gospodarstwo mebelki tanio sporządzić; przyjaciele gości na weselisko przyprowadzić i tak się przyjemnie zagawędzili, że ani spostrzegli, iż już mrok.
Niebawem i Mania nadbiegła, uśmiechnięta, wesoła, a taka ładna, jak obrazek.
Kowal, ujrzawszy ją, szepnął do Wicka, żeby kuł żelazo, póki gorące i nie odkładał do jutra.
— Co się masz namyślać, od razu gadaj, co masz gadać, my, przyjaciele dobrzy, też przemówimy za tobą.
Już chciał Wicek za dobrą radą pójść, już usta otwierał, gdy nagle spojrzał na okno i zawołał:
— Patrzcie, państwo, patrzcie!
Kowal na krzesło wskoczył i przez otwarte okno głowę wychylił.
— Proszę pani — rzekł do Lubczykowej przyciszonym głosem — to napewno on. Idzie tu; ma okulary na nosie, cylinder, sakpalto z peleryną... Dam ja ci pelerynę! To ten sam...
Mania zarumieniła się mocno, chociaż bowiem nic na sumieniu nie miała, ale zauważyła dobrze, że elegancki panicz dla niej na Wronią ulicę przychodzi.
— Jak Boga kocham — zawołał kowal — w bramę wszedł i tu idzie!
— Sam włazi nam w ręce! — krzyknął Wicek i stanął w takiej pozycji, jak gdyby miał się rzucić na kogoś!
— Cicho! cicho! — rzekł stolarz — niechno pani wyjdzie do niego do pierwszej stancji i usłyszy, czego on chce. Te drzwi trochę przymknąć. Mańka w kąt, a wy chłopcy ani się ruszyć, dopóki ja nie powiem.
Drzwi od pierwszej stancji skrzypnęły, do maglarni wszedł młody elegant.
— Czy mam honor z panią Lubczykową? — zapytał słodziutkim głosem.
— Ja jestem do usług.
— Mam do pani interes, a raczej prośbę.
— Jeżeli względem magla, to jutro chyba, bo dziś święto.
— Ale nie, zupełnie o co innego chodzi.
— Co pan dobrodziej rozkaże?
— Widzi pani, jestem trochę cierpiący i doktor zalecił mi kurację koziem mlekiem.
— A... więc to o to. Owszem, proszę pana, mam dwie kozy, niech pan przysyła służącą dwa razy dziennie, rano i wieczór...
— Otóż, widzi pani, tak nie dobrze będzie.
— Dlaczegoż?
— Doktor kazał, żebym je pił jeszcze ciepłe, prosto od kozy, więc możeby pani pozwoliła, żebym przychodził tu co wieczór; zapłacę dobrze, ile pani każe.
— Cena dla każdego jednakowa, od kiedyż pan zacznie?
— Choćby od dziś...
We drzwiach ukazał się stolarz.
— Eh! — rzekł — co się pani droży. Dla chorego wszystko powinno się zrobić... Niech pani skoczy po mleko i przyniesie, a pan niech pozwoli dalej, niech pan spocznie. Mańka, dajno szklaneczkę, porządnie, na tacy.
Mania zawstydzona zrobiła, co wujaszek kazał, i ukłoniła się gościowi...
— To, widzi pan — mówił dalej stolarz — córka pani Lubczykowej, a moja siostrzenica, nie szpetna dzieweczka, co?
— Prześliczna — szepnął elegant.
— A to też nasi krewni — objaśniał dalej uprzejmy człowieczysko — rzemieślnicy wszystko, ale dobre chłopaki. No, ukłońcież się panu...
Elegant podał rękę pierwszemu z brzega i na nieszczęście trafił na kowala. Delikatna, wypieszczona ręka aż zatrzeszczała w narobionej dłoni.
— Aj, aj! — krzyknął.
— Co ty wyrabiasz, Piotrek! — zawołał stolarz groźnie, a zwracając się do gościa, dodał — niech mu pan wybaczy, to szczery chłop, ale kowal, bierze łapą, jak kleszczami. Tamci dwaj też rzemieślnicy, a jeden z nich naszej Mańki kawaler.
— Tak?
— Wesele niedługo: jak pan sobie w naszej kompanji upodoba, to prosimy, dobrze, panie, co?
— Owszem.
— Eh, wujaszku — odezwała się zawstydzona dziewczyna. — Ja o żadnem weselu nie wiem i nikogo nie zapraszam.
— Wstydź się, panna, jak koziołek w kapuście. A jest i mleko. Mańka, cożeś ty za szklaneczkę dała, dajno większą.
— Panie łaskawy, ja tylko troszeczkę, doktor zalecił w małych dozach.
— Oni się nie znają, ci doktorzy. Niech no pan sobie nie żałuje; golnąć duszkiem, będzie pan miał piersi zdrowe, jak u organisty.