Strona:Klemens Junosza - Jacek Bannita.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jest w naszym kraju skromniutki zakątek,
Co się wśród borów jak fijołek kryje, —
Tam wieczorami, moc leciuchnych łątek
Buja nad rzeczką, co się w lesie wije.
Komary brzęczą... żaby skrzeczą w rowach,
Na łąkach kwitną żółtawe kaczańce,
Kołatki dzwonią na poważnych krowach,
I konie pasą dorodni młodzieńce.
Tam... może jeszcze góry narysować?
Albo też wiatry huczące wśród stepu,
W książce, która ma pół rubla kosztować?
(Nas samych drożéj kosztuje do sklepu).
Nie — cóż bo znowu w takim kalendarzu,
Nie można dawać świetnego pejzażu..
.................
Ot krótko mówiąc, była sobie wioska.
A jak ją zwano... to już wszystko jedno..
Kapliczka stała a w niéj Matka Boska.
Kościół drewniany z plebanijką biedną.
Karczma i młynek na poblizkim stawie,
I wiatrak z wzgórka spoglądał ciekawie,
Daléj jak gęsi, gdy wyciągną w pole,
Długim szeregiem stały chatki nizkie,
I spoglądały na łany pobliskie.
Tam bocian gniazdo miał swe na stodole.
Jaskółki czarne ze swoją pociechą,
Lepiły gniazdka pod słomianą strzechą...
W téj wsi mieszkała szlachta... znacie szlachtę,
Co ma majątek nie większy nad płachtę,
Co sama chodzi za pługiem i broną,
Lecz za obrazę każe płacić słono...
Dobry to naród tylko nieco dumny
A lubi respekt, lubi tytuł szumny,
Bo każdy i to od dziada pradziada
Zwykł mówić, wasan, na swego sąsiada. —
A nawet żydzi w okolicznych miastach..
(Choć demokracją ród się ich odznacza),
Szanują godność Wasana oracza,
Równie jak tytuł Wasani w niewiastach..
Gdy na jarmarku przyjdzie aż do kłótni,
Żydek spekulant nigdy szlachcicowi
Ty mówić nie śmie — choć mu język utnij.
On swoją skargę z respektem wypowie.
I choć obelgi miota jak upustem
To mówi: — wasan! wasan sobie myśli,
Że my z wasanem bicz tu sobie przyśli!?
Wasan, wasanem nie jest, lecz oszustem!
.................
W téj wsi był jeden szlachcic pan Onufry,
Syt rewerencyi wszelkiéj i sukcessów,
Bo wygrał w życiu sto jeden procesów.
I miał papierów ważnych pełne kufry...
A w razie sporów sąsiedzkich lub zwady...
Był jak adwokat wzywan do narady. —
Człek ten miał syna, pana Jacentego,
Który był bardzo pracowitym chłopcem
Lecz że próżniactwo było mu dość obcem,
Ojciec mu mawiał — tyś jest do niczego. —
A oprócz tego, chłopak paliwoda
Kiedy w kościele był na mszy przy święcie,
To wciąż oczami przewracał zawzięcie,
I patrzył tylko, gdzie dziewczyna młoda...
Zwykła to wada... ale rodzic stary
Marsowem okiem rzucał na junaka,
Bo już mu dobrał szlachciankę do pary,
Przyrzekł dać konia, krowę i prosiaka...
Aby rozpoczął gospodarstwo własne...
.................
Gdzież chodzi Jacek? kiedy noce jasne,
Gdzież to go siła nieczysta prowadzi,
Że się samotny po pod lasem włóczy...
Czy się polować w cudzym lesie uczy,
Czy tak z myślami własnemi się wadzi...
Że żadna siła w domu go nie wstrzyma?
Jak tylko wieczór — myk! już Jacka niema!
Och! Jacku! Jacku, nie łaź ty w opłotki,
Bo się na ciebie we wsi zbiera burza,
Bo baby ciągle znoszą na cię plotki,
A nos ojcowski, czerwony jak róża,
Wpada w granat z nadmiernéj turbacyi,
Z ciągłych kłopotów, trosk i alteracyi.
Nie słucha Jacek — wszak kochać tak słodko...
A tam za rzeczką, gdzie siedziby chłopie,
Tak miło gruchać z nadohną Dorotką,
Po za stodołą lub przy siana kopie...
Tak miło patrzeć, kiedy ta dziewoja,
Swem modrem okiem jak piorunem błyśnie,
Kiedy za rękę serdecznie uściśnie.
I powie., Jacku! tyś mój — a jam twoja...
Ach któż nie zaznał takiego momentu?
Kto go w wspomnieniach nie pieścił, kołysał...
A świat pisarski morze atramentu
Na te uroki wypsuł i wypisał..
Znacie to wszyscy, bo i cóż za dziwy,
Jacek nasz marzył, kochał, był szczęśliwy...
.................