Strona:Klemens Junosza - Hafciarz.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

Pan Ksawery zgadzał się chętnie i na taką propozycyę — szło mu bowiem o gotowiznę. O następstwa nie troszczył się wcale, wiedział bowiem, że jeżeli nie tak to owak, jeżeli nie dziś to kiedyś, jeżeli nie tym produktem to innym, jakoś się to odda i ureguluje; bo to właśnie, mawiał, dobrego jest w żydach, że można z nimi na siedmnaście sposobów jeden interes regulować i byle im tylko co dać, biorą wszystko bez żadnych grymasów.
Gospodarstwo nie zajmowało panu Ksaweremu zbyt wiele czasu, prowadzone było albowiem sposobem bardzo pierwotnym, a robotników pilnował stary włódarz, stosunki towarzyskie również nie pochłaniały wszystkich dni w roku, więc też głównem zajęciem tego człowieka było polowanie. I nie można dziwić się temu.
Jak nie polować, gdy się mieszka wśród lasów pełnych wszelkiej zwierzyny, gdy pomiędzy temi lasami ciągną się bagna, siedliska błotnego ptactwa, gdy jest ogromne jezioro o brzegach trzciną porośniętych, gdzie miejscowość prawie przez cały rok daje myśliwemu okazyę do psucia prochu, lub zbierania trofeów.
Z wczesną wiosną zaczynały się ciągi słonek, tokowiska cietrzewi, latem chłapała się po bagnach moc kaczek, na łąkach mnóstwo bekasów i dubeltów, a potem, na polach, kuropatwy i zające — a zimą knieja taka bogata, taka pełna! Sarny, dziki, a oczywiście lisów i wilków też nie brakło.
Jakże tu nie polować, gdy kto ma żyłkę myśliwską? Najspokojniejszy filister, mieszczuch przyzwyczajony do wygód, znalazłszy się w takich warunkach, nabrałby zamiłowania do trudów myśliwskiego życia, a cóż dopiero mówić o człowieku urodzonym w tym, jakby umyślnie dla łowców stworzonym, zakątku!
To też polował pan Ksawery i cuda o tych polowaniach opowiadał; cuda o swojej strzelbie, której jedna lufa pochodziła z Damaszku, a druga z Hiszpanii, cuda o swoich psach, których kilkanaście włóczyło się po dziedzińcu.
— Co to za psy... co za pieski! — mówił. — Naprzykład, brytan do dzików! Cztery konie za niego dałem, ale najtęższego odyńca bierze za ucho i osadza, tak, że mogę spokojnie, paląc fajeczkę, przyjść z kordeljasem, no — i dzik mój.
Za tego „brytana,” który był zwyczajnym wiejskim kundlem, jak się pokazało później, pan Ksawery rzeczywiście dał