Strona:Klemens Junosza - Goście.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja bo mam z tą jejmością na pieńku, różne dawniejsze rachunki, obietnice niedotrzymane, przyrzeczenia rzucone na wiatr. Przecież nie prosiłem o nic. Sama nastręczała się z niemi, sama przychodziła do izdebki uczniowskiej, do kawalerskiego mieszkania.
— Ucz się, ucz! — mówiła — zobaczysz, co będzie!
Słuchałem i zobaczyłem w istocie... że nie umiem nic...
W jakiś czas później znowu się przywlokła, znowu z obietnicą:
— Żeń się, chłopcze! — mówi — a przekonasz się...
Ożeniłem się i rzeczywiście nabrałem przekonania, że życie, pomimo wszystkich swoich ponęt i powabów, jest kaducznie ciężkie, że to wielka bryła ołowiu, którą trzeba dźwigać na barkach, idąc ciągle pod górę, bez ustanku, bez przerwy...
Sądziłem, że już zwodnicza baba zapomni o mnie nareszcie i da mi pokój, ale gdzietam! Nieraz, gdy jestem smutny i zgnębiony, gdy czarne myśli, niby kruków stado, mózg opanują, gdy czuję, że mi życie obrzydło i gdy własną bezsilność przeklinam, nieraz w takich chwilach znów licho babę przynosi...
Niepytana, nieproszona, wchodzi bez ceremonii, gładzi mnie ciepłą, miękką dłonią po łysinie, śmieje się i szepce:
— Nie narzekaj, stary, trzymaj się ostro, będzie dobrze!
— Kiedy? Jakim sposobem?
Aha! szukaj wiatru w polu! Ledwie obejrzeć się zdołałeś, już jej nie ma. Słychać tylko szelest różowej sukni, a słabiutkie echo powtarza ci wyrazy:
— Trzymaj się, stary, trzymaj się!
Słyszysz ten głos dokoła, dolatuje cię zewsząd, możnaby mniemać, że komarów, czy też drobnych muszek gromada, roi się nad głową i że wszystkie te drobne istoty, unosząc się w powietrzu, brzęczą bez ustanku:
— Trzymaj się, trzymaj!