Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ciemno było, zadymka zatarła wszelkie ścieżki i pozawiewała brózdy, ale człowiek ów szedł śmiało, pewno, jak gdyby o południu. Mogło się zdawać, że ciemności nie istnieją dla niego, że idzie na pamięć.
Nie było w tem nic dziwnego. Mateusz Sikora w tej wiosce się urodził, w tej okolicy blizko sześćdziesiąt lat przeżył; znał prawie każde drzewo w okolicznych lasach, każdy krzak, kamień, rów. Przez bagna dla nikogo niedostępne potrafił przechodzić suchą nogą, po kępach, pniach nawpół spróchniałych, kłodach drzew, od niepamiętnych czasów przez burze zwalonych. Rzeka ani jezioro nie miały dla niego tajemnic — znał wszystkie brody, mielizny, głębie. Wiedział, gdzie raków szukać, gdzie wędy zarzucić, gdzie więcierze lub bębenki zastawiać. A i myśliwy był z niego znakomity — szedł do cudzego lasu jak do własnej śpiżarni i brał co chciał i co mu było potrzeba. Strzelbę nosił z sobą, ale używał jej rzadko — wolał polować po cichu, żeby i prochu nie marnować i hałasu niepotrzebnego nie robić. Na lisy miał trutkę, na zające wnyki, ptactwo w sidła brał, lub innymi sposoby, a zawsze zręcznie, cicho, nieznacznie. Nie chwalił się talentem swoim, rozgłosu unikał — a ile zwierzyny, ile skórek w swem życiu sprzedał,