Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A co ze mną będzie?
— Co wam się podoba. Weźcie sobie pocztę i jedźcie skoro wam pilno.
Icek prosił, mało nie płakał, perswadował, zaklinał, ale chłop uparł się, był niewzruszony. Nie pozostawało Ickowi nic innego, jak wracać do domu. Wybrał się pieszo w nadziei, że spotka jakąś furmankę i że przysiądzie się, ale ruch na drodze był mały. Kilka furek wlokło się do miasta, a z miasta nikt jakoś nie jechał.
Żyd przyśpieszał kroku. Uszedł już z milę drogi i na dużym moście drewnianym zatrzymał się dla wypoczynku. Wydobył fajkę z kieszeni, nałożył ją, zapalił i puszczając dymek, przyglądał się bystro płynącej wodzie. Nagle jakiś przedmiot, tuż przy samym brzegu leżący, w odległości kilkuset kroków od mostu zwrócił jego uwagę. Była to masa czarna, nad którą, kracząc przeraźliwie, unosiła się w powietrzu gromada wron. Kilku chłopów stało opodal i opowiadali coś sobie z żywą giestykulacyą i zaciekawieniem; jeden z nich trzymał duże koło. Icek pobiegł na brzeg i przekonał się, że owa czarna masa był to nieżywy koń kary, a koło, które chłop trzymał, nie było zwyczajne, lecz pięknie lakierowane od powozu. Trawa bardzo zmiętoszona i stratowana