Strona:Klemens Junosza - Dzień ś. Józefa.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale Józia jakoś niebardzo chętnie na tego szczęśliwca spoglądała, dziadek nie naglił i sprawa szła w odwłokę...
Co tam roiło się w owéj jasnéj główce, co działo się w młodém budzącém się dopiero serduszku — któż wie; wszakże to można było spostrzedz bez trudności, że były pewne chwile, w których oczy habrowe zwracały się w przestrzeń, jakby szukając w niéj jakiegoś wymarzonego obrazu; pieśń przerywała się w połowie nuty, a rumieniec wykwitał jak róża na świeżych policzkach.
Zdarzało się to najczęściéj w obecności pana Jana, zwanego pospolicie Jankiem, ubogiego krewniaka, sieroty, który przy dziadku odbywał gospodarską praktykę, aby potém pójść w służbę i dorabiać się ciężką pracą chleba, który gorzkim bywa niekiedy w szaréj doli sierocéj...
Ale któżby tego biednego Janka na seryo traktował? Nawet zacny dziadek, jakkolwiek widział w nim człowieka, nie widział jednak partyi. Nie