Strona:Klemens Junosza - Dzień ś. Józefa.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DZIEŃ Ś. JÓZEFA.
(WSPOMNIENIE)
przez
Klemensa Junoszę.


Na ustroniu, poza wsią na wzgórzu, stał biały dworek szlachecki...
Widać go było zdaleka, gdyż śnieżne jego ściany malowały się wyraźnie na tle ciemnego boru. U stóp wzgórza rozciągał się staw szeroki, po brzegach trzciną zarosły, a wypływająca ze stawu rzeczułka poruszała młynek, który warczał nieustannie i przysposabiał ludziom mąkę na czarny chleb powszedni.
Za stawami widać było szerokie błonie i pola, a tuż przy dworku rozsiadły się poważnie stare, zgarbione stodoły, podobno jeszcze za dziadków pamięci stawiane...
Nie widziałeś tam ani gór niebotycznych, ani kaskad spadających na skały, ani uroczych panoram; okolica była, jak to zwyczajnie u nas, smutna jakaś, tęskna, a nawet grusze na polach i sosny, co niby na pikiety przed duży las się wysunęły, szumiały jakieś smętne dumy, niby pieśni ukraińskie...
Ot jak zwykle: lasek, za laskiem piasek, za piaskiem znów lasek... a przy drodze Boża Męka...
W dworku zazwyczaj cicho było: czasem tylko wieczorem odzywały się tęskne przeciągłe tony ligawki, lub téż zabrzmiała piosnka rozmarzonéj dziewczyny, biegnąc w las i roztrącając się o poważne konary drzew wysokich...
Była tak zwana szara wiosna, która tém jest między zimą i wiosną, czém świt między nocą i jutrzenką... Śniegi stopniały, pola czerniały zdala, tylko ciemna zieleń ozimin świadczyła, że matka ziemia nie zamarła zupełnie w surowéj zimy objęciach. Staw roz-