Strona:Klemens Junosza - Dziad.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
12
KALENDARZ POLSKI.

nia w świecie szukać.... Nim chłopi namyślą się gonić, to siwek będzie już w naszych rękach, a my w lesie....
Dziad wyciągnął rękę.
— Dawajcież wódkę — rzekł.
Z chciwością pochwycił flaszkę i wysączył co do kropli.
— Niech was marności! ostatni raz....
— Ale czy wy poznacie tego konia?....
— Ja?! ja go znam lepiej niż wy. Ja mu się w Zawalinie nieraz przyjrzałem dobrze....
Mówiąc to, wszedł w krzaki, odwalił kamień i schował w zagłębieniu, znajdującem się pod niem, obie sakwy. Poły kapoty za pas zatknął i rzekł:
— Ryzykuję, ale pamiętajcie, że to już ostatni raz!... Później powlokę się ztąd na kraj świata, gdzie oczy poniosą, i będę sobie żył jak pan.
— Żyjcie wy jak dziesięciu panów, Piotrze, tymczasem ten siwy koń musi być nasz. Jego dobrze pilnują, na niego trzeba nie byle kogo, ale majstra.... wy potraficie tę sztukę....
Dziad nie słyszał już tego co mówili i puścił się w las pewnym i zamaszystym krokiem. Niktby nie poznał w nim owego dziada żebraka, który wlókł się po gościńcu, wyciągając rękę do przechodniów i drżącym głosem prosząc o jałmużnę.
Żydzi znikli również w zaroślach. Nad strumieniem zapanowała cisza, przerywana tylko szmerem liści i głosami ptasząt, odzywających się w zaroślach. Przed nocą dziad był już u celu swej wyprawy. Zatrzymał się w zaroślach nad bystrą rzeką, poza którą w niewielkiej od brzegu odległości znajdowało się pastwisko. Noc zapadła ciemna, nagromadziły się chmury, było parno w powietrzu i duszno. Dziad bystrem uchem łowił szmery, z przeciwnego brzegu dochodzące. Pomimo szumu, jaki woda sprawiała, słyszał on doskonale tentent kilkunastu koni, śmiechy i okrzyki parobków i chłopców wiejskich.... słyszał jak się znów tentent i gwar uciszył.... jak konie chrupały soczystą trawę, parskając. Poczekał jeszcze godzinę, potem przypełzał do samego brzegu i usiadł w małe retmańskie czółenko, naumyślnie tam dla niego przygotowane. Nie popłynął jednak odrazu na drugą stronę rzeki, lecz puścił się w górę jej, pod prąd. Dopiero gdy się z kilkaset sążni oddalił, zmienił kierunek, zwrócił czółno ku przeciwnemu brzegowi, i wysiadł w odległości kilkuset kroków od koni. Z po za krzaka, po za którym się ukrył, rozpoczął obserwować. Oczy jego, przyzwyczajone do ciemności, dostrzegały niewyraźne sylwetki koni... nastawił uszu, aby się do-