Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
71

rowi droga koło Dębianki wypadała, a pan Piotr na polu był, wtenczas to kładł się w bruzdę jak długi i patrzył w niebo, byle tylko antagonisty swego nie widzieć.
Długo nie wiedziałem, o co tym ludziom chodzi, aż kiedyś dziadek mi tę historyę szczegółowo opowiedział.
Dziadek, gdy bywał w dobrym humorze, co zresztą z powodu starości i cierpień reumatycznych, jakim podlegał, nie zdarzało się zbyt często, lubił gawędzić.
Zasiadał wtedy w fotelu, zapalał fajkę i popijał herbatę, którą wówczas kupowano w aptece i używano jako lekarstwo rozgrzewające i mające własność zapobiegania rozmaitym chorobom.
Było to w porze zimowej, na kominku płonął ogień, dziadek czytał gazetę, a ja robiłem tak zwane „fidybusy.” Dziś mało kto rozumie, co ten wyraz oznacza. Były to paski papieru, składane wzdłuż i mające służyć do zapalania fajki. Zapałkami wtedy nie szafowano tak jak dziś; chłop obywał się krzesiwem i hubką, baba przechowywała ogień na kominie od dnia do dnia, niby święty Znicz, zapałek zaś, zwłaszcza „salonowych” (pachnących straszliwie), używali tylko państwo i to w sposób bardzo umiarkowany.