Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
61

pojedynek. Dość, że go zabili! Na tem skutek... Przepadło na amen... w samo serce go trafił i taki marny, blady, trzy grosze za niego niktby nie dał... a przecież zabił.
— Musiała pani rotmistrzowa bardzo płakać?
— Jaka rotmistrzowa?
— A nasza! — odparłem, wskazując na dworek.
— Co się paniczowi w głowie roi? co? albo ja mówię o tym rotmistrzu? Nie, nie, pani go nawet nie znała, to wcale inny był, z trzeciego szwadronu... czy z drugiego. Nie ten, nie ten, ani do tamtego podobny. To ja tak sobie powiedziałem z żałości, a wszystko przez tę babę trzęsigłowę, sekutnicę... Paniczu — dodał, zniżając głos i chcąc rozmowę na inny przedmiot zwrócić — chciałby panicz mieć młodą sowę, z takim wielkim łbem, jak u kota?
— Chciałbym...
— Wypatrzyłem gniazdo w starej lipie.
— Gdzie?
— A tam za cmentarzem. Jutro pójdę i jednę zabiorę, będzie sobie panicz w klatce sowę trzymał... Tylko o rotmistrzu, broń Boże, nie wspominać, bo przyśni się w nocy, przyjdzie, będzie straszył.
— Dlaczego?
Nie usłyszałem odpowiedzi, gdyż panna Antoni-