Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
117

— Zaraz powiem, ale co się tam stało? czy kto nie zasłabł we dworku?
— Toć paniczowy dziadzio nie doktór. Nikt nie zasłabł, a zresztą, po prawdzie powiedziawszy, nie wiem. Trzęsigłowa przyszła i powiedziała, żebym zaraz szedł do miasta i poprosił paniczowego dziadzia i pana rejenta. Zrobiłem, co mi kazali, i idę.
— Kajetanie!
— Paniczu kochający, czasu nie mam. Pan rejent prawie za miastem mieszka, drogi kawał, a kazali się śpieszyć.
Pobiegłem i powiedziałem dziadkowi, z czem Kajetan przychodził.
Staruszek zaniepokoił się ogromnie.
— Ciekawym, co to może być? — rzekł do brata Serwacego — wzywają mnie i rejenta. Po co?
— Bądź co bądź, iść trzeba. Skoro powiedziano chłopczykowi, że chory nikt nie jest, to widać będzie jakaś narada prawna. Pan dobrodziej, o ile mi wiadomo, jurysta.
— Zęby ja na statutach zjadłem, kochany bracie, i, nie chwaląc się, znam wszelkie artykuły prawa expedite; kodeks, to mój brewiarz.
— A, panie dobrodzieju, ne misceatur...
— No, nie... to porównanie tylko. Coby tam jednak być mogło? jakiej porady pani rotmistrzowa