Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
106

— To niepodobna.
Dziadek chciał jeszcze coś dodać, lecz w tej chwili wszedł do pokoju rudy żyd, Pinkus Lederlich, główny golarz miasteczka, który regularnie trzy razy w tygodniu przychodził do dziadka.
Ukłonił się i zaczął rozkładać swoje przybory, uśmiechając się przy tem znacząco.
— Jakoś w dobrym humorze jesteś, Pinkus! — rzekł dziadek.
— Za przeproszeniem wielmożnego pana, ja nie jestem ani w dobrym humorze, ani w złym humorze. Jestem tak sobie, jak codzień. Dziękuję panu Bogu, że mi daje paru panów do ogolenia, trochę chorych pod bańki i pijawki, a czasem zepsuty ząb do wyrwania, człowiek ma z czego żyć!
— Dopóki świat stoi — wtrącił dziadek.
— Nu, a dlaczego on nie ma stać?
— Różnie mówią. Powiedz mi jednak, Pinkus, co wy o tem myślicie?
— Jakto, my?
— No, wy, żydzi.
— Proszę wielmożnego pana! — odrzekł, gładząc długie, rude pejsy — nasi uczeni powiedzieli o tym interesie, że to może być prawda, może być i nieprawda.
— No, to niewiele powiedzieli!