Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
98

będzie można, zrobię — i wybiegł, nie żegnając się z nikim.
— Co się stało? — szepnęła do mnie panna Felicya — mój drogi, dowiedz się koniecznie.
— Chyba Kajetana zapytam — odrzekłem i pobiegłem go szukać.
Stał na podwórzu zamyślony, oparty o płot.
— Mój Kajetanie! — rzekłem — co wyście powiedzieli księdzu gwardyanowi?
— Ciekawość! — odburknął szorstko.
— A Kajetan zawsze się złości nie wiadomo czego!
— Nie złoszczę się, ale mi markotno, zmartwienie mam i cała rzecz. Ludzie giną, jak muchy, chociaż i wojny niema.
— Któż zginął, mój Kajetanie kochany? Powiedzcie mi, proszę, a patrzcie, mam nowiutką dziesiątkę, dziadzio mi dał. Miałem sobie wiśni kupić, ale już nie kupię, wolę wam dać. Powiedzcie mi, kto zginął i kiedy?
Dziad się zaraz udobruchał.
— Dziesiątkę wezmę — rzekł — bo właśnie w zmartwieniu się przyda, a paniczowi powiem: zginąć, to on jeszcze nie zginął, ale krucha nadzieja, bo skoro po księdza posłali, to pewnie zginie.
— Po księdza, dla kogo?