Strona:Klemens Junosza-Z papierów po nieboszczyku czwartym.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

figlował swawolnie z kwiatami i liśćmi. Mnóstwo drobnego ptactwa fruwało nad polami, cała przyroda wyglądała jakby świątecznie.
Gdy tak szedłem, zadumany i w cichej pogrążony kontemplacyi, nagle usłyszałem za sobą głos tubalny:
— Profesorze! niech-no profesor zaczeka!
Oczywiście mnie wołano.
Obejrzałem się, doganiał mnie Biernacki. Słusznie mówię doganiał, człowiek ten albowiem nie szedł, lecz kroczył na długich nogach, jak ów olbrzym z bajki, który zwykł był nosić siedmiomilowe buty.
Rządca był opalony, zakurzony i mocno dyszał ze zmęczenia.
— Co pan tu robisz? — zapytałem.
— A no, „dymam“, jak pan widzisz, do domu.