Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A on chce być?
Sołtys naprzód wystąpił.
— Mnie, wielmożny nacelniku tak z tem jak i przez tego. Jo gospodarstwo swoje mom, pieniądze mom, i w moim rodzie jeszcze żadnych urzędników nie było — jeno dla biednego narodu...
Pypeć przerwał tę oracyę:
— My chcemy wielmozny nacelniku, żeby sołtys wójtem ostał, jeno żeby wprzódy dał nam na piśmie kwitek...
— Jaki tobie kwitek?! na co?
— Niby żeby się podpisał, bo on je krzynkę piśmienny, żeby się podpisał u rejenta, jako żadnych opłatów nie będzie i egzekucyjów też nie będzie, żeby se gospodarze byli spokojne i żeby stójków nie dawali, jeno żeby zawdy przed kancelaryą stojała fornalka ze dwora — a jak wypadnie, na to mówiący sialwark, a gospodarze będą mieli w polu robotę, tedy żeby gospodarzy do sialwarku nie spędzać.
— Nu, a kto drogi zreperuje?
— Do drogów reperacyi, można nazganiać żydów, naród letki jest i do roboty nic nie ma.
— Ty mądry chłop. Ty już wszystko powiedział?
Pypeć znów zaczął się skrobać po głowie.
— My byśmy jeszcze chcieli, rzekł nieśmiało.
— Cóż takiego jeszcze? mów:
— A to prosę wielmoznego nacelnika, żeby nam jeszcze po jakie kilka morgów lasu...
— Ho! ho, jak ty się nazywasz człowieku?
— Jo się nazywam na imię Wincenty, a na przezwisko Pypeć, moja chałupa trzecia z brzega.
— Ty dziś trochę wypił, Pypeć, nieprawda?
— A juści, mało wiele wypiło się, bo do takiego jenteresu trza wypić.