Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Juści co nie, to nie.
— Nie darmo ludzie powiadają, że kto smaruje to jedzie. Pisarz je niezgorszy człeczyna, niechby tedy ostał se wójtem.
— A niechby ostał!
— Będziemy krzyczeli, żeby ostał... będziem!
Pani Kobzikowska wyniosła dużą butelkę wódki i oddała ją w ręce Łomignata.
— Mój Macieju, rzekła z przymileniem, wyręczcie mnie i raczcie siebie oraz sąsiadów. Ja nie mam dziś ani chwili czasu... skoro zaś zobaczycie dno we flaszce, to przyślę wam więcej.
— Już niech ta pani pisarka nie frasuje się nic. My damy radę onej butelczynie.
— Oj, oj.
— Pijcie na zdrowie.
— Nasz Maciej to je wielgi machennik do ćkła.
— Inszy człowiek będzie do kużdej rzeczy sposobny, a inszy to i łyżką do gęby nie trafi.
— To niby mnie tak przymawiacie?
— Co mam przymawiać? Nikomu ja nie przymawiam, jeno tak powiadam, po sprawiedliwości.
— Ot nie przekomarzajcie się po próżnicy, kiej bo piwo na kadzi, wypić nie zawadzi, a skoro pani pisarka dała butelcynę, to niech jej Bóg miłosierny na dzieciach błogosławi.
— Kiej ich nie ma.
— To bajki! choć i niema, a dla tego popóźniej będzie. Pamiętacie kumie, ja kto Pieter Świdrowaty narzekał.
— A juści, Pieter Świdrowaty, co się z Magdą Baranówną ożenił.
— Czekali rok, dwa, trzy roki — nic — a on Pieter chudzina, mało się nie zamartwił na śmierć. I figurów dwie postawił i po odpustach chodził! Powiada, pamiętam, do mnie; Oj sierota ja!