Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


— Zapewniam profesora, że pasyami lubię syk żmii; jest to, bądź co bądź, przyjemność.
— No, mówże pan raz, odezwał się Boberkiewicz, co się ceremonjować, kiedy kuzynka to lubi.
— Właściwie, nie zaprzeczam, że mowa o pani była; ale jeżeli mam prawdę powiedzieć, to z mego punktu widzenia, nie mógłbym się dopatrzyć w słowach pani sekretarzowej jakiejś złośliwej chęci, lub, ściślej powiedziawszy, zamiaru...
— Brawo! jak to jednak dobrze mieć swego wiernego rycerza! Twierdzisz zatem panie profesorze, że byłam obsypana pochwałami?
— Pochwała bywa względna... zależy to od poglądów.
— Więc przyznajesz pan, że sekretarzowa mnie uwielbia.
— Tego również nie dostrzegłem.
— Zatem, powiedz pan po prostu, że wiesza na mnie psy.
— Ależ... pani dobrodziejko, co znowu!
— Mój panie, znam ja się na tem. A o wyborach nie było mowy?
— Wspominano coś ogólnikowo.
— Jakżeż się zdaje pani sekretarzowej? czy sądzi ona, że Leonard zostanie wybrany na wójta?
— To jest właściwie... o ile mogłem wyrozumieć zdanie pani sekretarzowej, to sympatye jej skłaniają się raczej ku dotychczasowemu wójtowi.
— Gadzina!
— Eh! droga kuzynko, rzekł Boberkiewicz, ostatecznie cóż cię to ma tak dalece obchodzić, po której stronie są sympatye, lub antypatye jakiejś tam pani sekretarzowej sądu!
— Istotnie, Dyzio ma słuszność, jak zawsze. Bardzo mnie to obchodzi co sobie jakaś tam gęś o moim mężu pomyśli! Dyzio ma zupełną słuszność.
Tak rozmawiając, przyszli nad staw.