Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nadużyć wielkich nie popełniał, kancelaryę prowadził względnie porządnie — a że łapówki brał skąd się tylko brać dało, — nikt mu za złe nie miał — od czegoż człowiek ma ręce?
W Biednej-woli Kobzikowscy osiedli nareszcie na dłużej, a że i kamień na miejscu porasta, przeto przyszli nawet do jakiej takiej zamożności. Były dwie krówki w oborze i tłusty konik w stajni, bo Kobzikowski stójkę utrzymywał, a owsa nie potrzebował kupować — było to i owo — i w spiżarni zapas niezgorszy, a nawet, jak powiadano, pani Domicela przechowywała starannie kilka listów zastawnych, na czarną godzinę.
Z cienkiego i wyschłego jak wiór kancelisty, Kobzikowski zmienił się na krzepkiego męża, o barkach szerokich i rozrosłych; z pod czarnej hiszpanki widać było trzy podbródki szerokie i pełne, które dodawały mu powagi i wdzięku.
Pani Domicela straciła również dawne idealne i eteryczne formy, z których słynęła w okolicy będąc ongi panną — pomimo to jednak była jeszcze pełna wdzięków, a nauczyciel z Biednej-woli, oraz Boberkiewicz, kancelista z kasy powiatowej, pisywali na jej cześć niezwykle rzewne ody i sonety.
Nauczyciel bywał niekiedy u Kobzikowskich na herbacie, ale oczu na panią domu podnieść nie śmiał — dzieliła ich bowiem cała przepaść.
On, dziecko ludu, chłop poprostu, zwyczajny chłop w surducie — ona zaś Lewarkowska de domo, córka burmistrza! I żeby ten nauczyciel, skądinąd nawet przyzwoity młodzieniec, nazywał się przynajmniej po ludzku, żeby choć imię miał znośne, ale ani jedno ani drugie!
Nazywał się Filip Kaczor!! Coś zabijającego! jak mówiła nieraz pani Domicela.
Jako osoba niezmiernie oczytana i rozumiejąca nawet kilkanaście wyrazów francuzkich, pani pisarzowa słyszała coś