Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gotowy, ale nie zawdy zdrowy. To ci sołtyska wdowę rai?
— A juści.
— Skowronkową?
— Niby Skowronkową.
— Ha, przyda ci się ona, przyda.
— Co! zawołała sołtysowa, albo nie stateczna, nie porządna kobieta, nie gospodyni?
Marcinowa wciąż powtarzała:
— Przyda ci się Filipku, przyda — żeń się z nią!
— Dopieroście o Bąkównie gadali...
— Ta wdowa lepsza, co prawda, to prawda.
— Dlaczego?
— Do gospodarstwa drugiej takiej nie zdybiesz, bo to i długa i cienka jak żerdź i na kużdy użytek może się przydać. Możesz ją wsadzić na grzędę fasoli za tykę, albo w konopiach na stracha postawić, albo na pawęz do wożenia siana obrócić, albo nawet i kiele studni za żórawia postawić.
Wszyscy rozśmieli się — sołtysowa krzyknęła z oburzeniem:
— Co wy sobie będziecie uczciwą kobietą zęby wycierali, strachem na wróble robili? Ja was tu zara nauczę jak trzeba ludzi szanować.
To mówiąc przepychała się ku Marcinowej, chcąc zaraz w czyn pogróżkę wprowadzić.
Mendel zapobiegł starciu.
— Aj waj! aj waj! gewałt co to jest? Takie dwie gospodynie, takie osoby, takie stateczne kobiety, żeby sobie kłóciły, żeby chciały robić awanturę. Na moje sumienie nie pasuje! O co wam idzie? O chłopa?
— O co idzie, to idzie — a ona niech nie ujada.
— Aj waj! aj waj! to jest cała kimedya. Chłop sobie siedzi i słucha. Pani Marcinowa powiedziała jemu w jedno ucho,