Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem sołtysowa prowadziła ciągle swe dzieło.
— Powiadam wam, mój Filipie kochany — mówiła — że z dziewuchą to zawdy wam będzie gorzej, a nawet i nie pasuje. Kawalir, pustak, powinien szukać sobie dziewuchy, wdowcowi zaś najpodobniej patrzy się wdowa. Ni ona wam, ni wy jej nie będziecie mieli czego wymawiać. Wy se gospodarz, ona gospodyni wypraktykowana w kużdym sposobie. Wy macie swoich dwoje dzieci, ona też swoich dwoje. Ona waszym krzywdy nie uczyni, bo się będzie bojała, żeby wy jej dzieciom też nie czynili krzywdy.
— Juści to tak...
— Z kużdej strony równość, wy nie młodzik i ona nie dzieciak, wy stateczne i ona stateczna.
— Jeno majątek nijaki... powiadają ludzie, że co po nieboszczyku ostało, to nie jej, jeno dziecinne.
— Co ludzi słuchać, zawdy gadają nie wiedzą co...
— Ale... jak ona za nieboszczyka Skowronka za mąż szła, to nie miała nic, a według tego jako gospodarstwo było jego, niby na to mówiący po ojcach, to tera znów dzieci mają do tego gospodarstwa przyjście, a ona się ostaje na boku.
— Ale!
— Ja wiem, bom słyszał, że według tego opiekuństwo w sądzie robili i jako jej nie wolno długu zrobić, ani sprzedać.
— To wy wiecie jedno, a ja drugie wiem, rzekła, kładąc palec na usta, ja wam powiem, jako ona ma pieniądze gotowe...
— Eh!
— Ma, sprawiedliwie ma, jeno nie powiada nikomu, według tego, jako się boi, żeby ją kto nie okradł.
Marcinowa zauważyła te szepty.
— I cóż ci Filipku sołtyska naraiła? — spytała.
Chłop poskrobał się po czuprynie.
— A nic, powiadają jeno, że u wdowy chleb gotowy..