Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto? Kto był Dezydery? Wstydź się, Julciu, sądziłam, że lepiej ci są znane nasze koligacye i stosunki rodzinne? Pan Dezydery był to stryjeczny brat twego ojca. Czyż podobna, żebyś nie wiedziała o tem?
— Istotnie, słyszałam, że mam stryja tego imienia, ale nie spotkałam go nigdy w życiu... Co zaś do koligacyi rodzinnych wogóle, to droga cioteczko co nam po nich? Czy w najcięższych dla nas czasach, kiedy Wiktor nie miał jeszcze posady, a ja żadnego zajęcia, ktokolwiek z tej licznej, a jak ciocia twierdzi, świetnej koligacyi, znał nas? Czy przyszedł nam z pomocą?...
— Dziecko jesteś; zawsze co rodzina, to rodzina, zwłaszcza, gdy się w niej liczy tyle nazwisk starych i pięknych...
— Najpiękniejsze nazwisko jest to, jakie sobie człowiek sam zdobyć potrafi.
— Książki ci w głowach przewróciły, kochanie, ale Dezydery! Dezydery! ktoby się spodziewał? Umarł w Meranie, na obczyźnie, zdala od swoich, pewnie mu nawet garstki ziemi nikt na trumnę nie rzucił.
— Czy mieszkał stale za granicą?
— Właściwie, jeżeli mam ci prawdę powiedzieć, to on nigdzie nie mieszkał.
— Jakto, cioteczko?
— Dziwak był. Majętny bardzo i oszczędny przytem, lubił podróżować; w podróżach tych nie trwonił pieniędzy, mieszkał w trzeciorzędnych hotelach, żywił się byle czem, ale za to wszędzie był, wszystko co godne uwagi zwiedzał; powiadają nawet, że miał jakieś zbiory obrazów, starych książek; powiadają, że