Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ma mowy, siadać i jechać! Co kolega fanaberye stroisz i gardzisz mojem zaproszeniem.
Poczciwy Jaś był już trochę pod dobrą datą, uważałem więc, że lepiej go nie draźnić.
— Dobrze — rzekłem — pojadę, nawet z przyjemnością pojadę.
— Tak, to rozumiem. Zawsze miałem do ciebie słabość, panie Stanisławie, a chociaż nie chciałeś się ubrać w Pelcię, to dla mnie ostatecznie jest ganz pomade...
— Ubrać w Pelcię?!
— A ma się rozumieć... Możeś już zapomniał co było przed trzema laty?
— Owszem, pamiętam...
— I ja to pamiętam... Przywlekłem się towarówką i ogarnąwszy się trochę, poszedłem na Wspólną, to jest do Szwalbergowej. Niby to moja kuzynka... co prawda, dziesiąta woda po kisielu... Żeby ten gałgan Szwalberg chciał umrzeć, a ona żeby była młodsza, to mógłbym się z nią ożenić jak nic... Ale nie dokończyłem. Przychodzę tam i zastaję awanturę... Szwalbergowa aż kipi. Czerwona jak haltsygnał, rozkrzyczała się całą parą! Pelcia piszczy, jak alarmowa gwizdawka!! Olimpcia jęczy, a ten mydłek Klekotowicz ciągle dogaduje: zapozwać, zapozwać!.. Ledwie się dopytałem co się dzieje. Wykryło się, że to wszystko twoja sprawka, panie Stanisławie. Ładny z ciebie kwiatek!...
— Ależ przysięgam...
— Daj pokój, nie przysięgaj. Słuchaj dalej, Szwal-