Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy nie widzisz, że ona mdleje, że bez ciebie żyć nie może! Olimpciu! Ona zemdlała, pomóż mi ją ratować... Ach! co za niegodziwość szkaradna! Co za zbrodnia, wołająca o pomstę do nieba i do wszystkich piekieł!
Nie mogłem znieść naraz tylu wzruszeń i korzystając z zamięszania, uciekłem, pozostawiając na pastwę losu i adwokata moje biedne ruchomości.
Ciepło rodzinne, którego tak pragnąłem, oparzyło mnie fatalnie.
Opuściłem plac boju.
Z całą serdecznością, pokorą i skruchą przyznaję się do braku odwagi. Trudno, nie jestem rycerzem, lecz zwykłym pracownikiem kolejowym, w wydziale tłomoków o umiarkowanej szybkości.
Może właśnie ten rodzaj zatrudnienia rozwinął we mnie zdolność do odwrotu. Nigdy w życiu, żadnego transportu nie wyekspedyowałem tak szybko, jak siebie samego z mieszkania pani Szwalbergowej.
Nająłem sobie pokoik, aż na Elektoralnej ulicy u jakiejś emerytki, staruszki.
Ta przynajmniej, myślałem sobie, nie będzie ujawniała aspiracyj matrymonialnych — i nie ujawniała ich istotnie... ale za to znów miała tyle różnych dziwactw i grymasów, że zaledwie dwa miesiące mogłem z nią pod jednym dachem wytrzymać.
Później istotnie wyjechałem do krewnych na wieś, gdzie zabawiłem przez czas dłuższy. Urlop mój skończył się, powróciłem do Warszawy. Chciałem powrócić do pierwszej mojej stancyjki, byłem już nawet w sieni