Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej rączką, opowiadać jej różne kłopoty biurowe, chodzić z nią na spacery pod rękę!
Wyobraźnia uniosła mnie coraz dalej, widziałem wkoło siebie cherubinków z jasnemi włosami, skaczących, uśmiechniętych, nazywających mnie „papą.“
Zerwałem się z ławki jak szalony, i pobiegłem do miasta. Szedłem bez celu, potrącając przechodniów, narażając się na szturchańce. Jakiś tragarz uderzył mnie w bok, ale co tam bok! dusza bardziej boli, gdy samotność dokucza. Niechby mi dziesięciu tragarzy dało po dziesięć szturchańców, bylebym miał ciepło rodzinnego ogniska, sam bym im boki nadstawił!
Nie wiem kiedy znalazłem się na ulicy Wspólnej; dwie służące z wielkim koszem bielizny zagrodziły mi drogę — musiałem się zatrzymać... Machinalnie rzuciłem okiem na bramę i spostrzegłem kartkę papieru, na której skreślono następujące słowa: „Jest do wynajęcia przy zacnej familji ze wspólnem wejściem, pokój kawalerski, wiadomoźć u stróża Onufrego, który może być z samowarem, usługą, a na żądanie i z całodziennem życiem.
Nie zastanawiałem się nad stylem ogłoszenia, albowiem chodziło mi głównie o rzecz. Pokój ze wspólnem wejściem, przy zacnej rodzinie, z samowarem i z życiem — toż to marzenie! Nie mogąc mieć swojej własnej rodziny, przygarnę się do cudzej — a może, może znajdę — owo ciepło, którego tak gorąco pragnę.
W jednej chwili znalazłem się u stróża.
— Mój przyjacielu — rzekłem — wciskając mu w rękę, wielką miedzianą dziesiątkę, (żeby przecie poczuł, że coś dostał) — mój przyjacielu, gdzie mieszka zacna