Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzińcu jak nieprzytomny, na twarzy miał gorączkowe rumieńce, dreszcz nim wstrząsał.
Kaliciński pospieszył ratować damy. Uspakajał je, pocieszał, opowiadał o różnych pożarach, jakie w swojem życiu widział i o jakich słyszał kiedykolwiek i wymową swoją dokazał tyle przynajmniej, że przekonał ciotkę, iż nie ma powodu pakowania do kufra szklanek, kołnierzyków, widelców i tym podobnych drobiazgów, ponieważ dwór nie jest zagrożony niebezpieczeństwem.
Mirkowicz dostrzegł, że Wiktor jest w jakimś nienormalnym stanie i że drży jak liść.
Zbliżył się do niego i rzekł:
— Idź pan do domu, uspokój się i ogrzej, widzę bowiem, że zimno pana przejmuje.
— Istotnie, cokolwiek mi chłodno — odrzekł wstrząsając się febrycznie — ale to przypisuję wrażeniu; nigdy jeszcze ognia nie widziałem tak blizko...
— I przeląkłeś się pan...
— Tak, przyznaję, że nerwy moje...
— Ach, młody człowieku — rzekł Mirkowicz z westchnieniem, wiedz o tem, że przy gospodarstwie, w takich zwłaszcza warunkach jak nasze, potrzeba mieć nerwy jak postronki, ale idź pan do domu, proszę pana, idź, tu już niebezpieczeństwa nie ma; wreszcie my z panem Żarskim zarządzimy co będzie potrzeba. Idźżeż pan, choćby dla uspokojenia siostry i ciotki.
Wiktor poszedł ku dworowi chwiejnym krokiem, kilka razy zatrzymywał się i spoglądał na płonący budynek.