Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O p. Jana Załuczyńskiego — wymownego ma adwokata w twej siostrze.
— Jego sprawa sama się broni — rzekła panna Jadwiga.
— Tak jest, dobra sprawa sama się broni i często sama się... przegrywa — odparł Kurosz.
— To zależy od sądu.
— Janio — rzekł Ludwik — dobry chłopiec jest. Może przypuszczałeś, że się zmienił. Nie — zawsze jednakowy, taki sam jak dawniej. Pojedziemy jutro do niego. Mieszka prawie w lesie. Powiedzże mi, czy pomyślnie załatwiłeś twoje sprawy majątkowe na Litwie?
— Jak przystoi na prawowiernego potomka palestrantów. Gryzłem się z bracią szlachtą ząb za ząb, przeprowadziłem sześć spraw, z których wygrałem cztery i po procesach skończyłem na tem, od czego chciałem był zacząć, to jest załatwiłem spory w drodze kompromisu polubownie. Daliśmy sobie z krewniakami buzi, popłakaliśmy się jak bobry, pili krupnik jak bąki, wspominali wszystkich Kuroszów od dziesięciu pokoleń. Ostatecznie, sieroty mają fortunkę zabezpieczoną, macocha zapewnione utrzymanie, a co się tyczy mojej osobistej schedy, tę sprzedałem; bracia szlachta wzięli zagony, ja gotowiznę i pożegnałem strony rodzinne, nie zapomniawszy przedtem zrewidować poddaszy, na których znalazłem kilka przepysznych starych druków!
— Zawsze masz tę słabość?
— U ciebie wszystko słabość! Białego kruka, antyk, rzadkość, zabytek, gotów jesteś nazwać białą gorączką lub zieloną febrą. Nie znasz się, nie znasz, kochany Eskulapie!