Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



IV.

Tegoż dnia, gdy się już słońce trochę ku zachodowi miało, Rafałowa wyszła z domu.
Pokazała niemowie na migi, aby na dom dawała baczenie, a sama weszła w olszynę, usiadła nad rzeką i patrzyła na wodę, przelewającą się ciągle, szemrzącą...
Miała w ręku gałązkę, którą z krzaka przechodząc wyłamała i z gałązki tej, listek po listku rzucała na wodę. Listki płynęły pomaleńku, jeden za drugim, niektóry do wystającego brzegu dotknął i już pozostał przy nim, inny wprost środkiem popłynął z prądem, bez przeszkody żadnej, swobodnie.
Pomiędzy olszynowe gałęzie przedzierało się słońce, po nad wodą wznosił się rój tych muszek drobnych, od makowych ziarnek mniejszych, a lżejszych, niż puch, który wiatr z kwiatów zdmuchuje, czasem rybka plusnęła i mignęła ku słońcu łuską wysrebrzoną, to znowu łątka ważyła się nad wodą.
Na kamień, co na piasczystym brzegu leżał, coraz to przyleciała zwinna pliszka, usiadła, pokręciła