Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z gniewem Milczkowa — zawsze masz w głowie Bóg wie co, a tu oto jest rzecz ciężka, na którą potrzeba dużego rozumu. Juści po Rafale niema się co dobrego spodziewać.
— Oj, pewnie, pewnie — jęknął Piotr — nie darmo stoi w Piśmie, że jedna owca zła całe stado zepsuje. On broi, on źle żyje, a ludzie gadać będą na nas wszystkich, powiedzą że latoszyńska szlachta bezbożniki i szachraje, że z żydami jakoweś konszachty mają. Boże miłosierny! wolej było mi w Lipowicach na starych śmieciach pozostać i chociaż na biedniejszych zagonkach żyć sobie spokojnie, w przyjaźni ludzkiej i w uważaniu.
Odezwał się Wędrowny:
— Et, panie Pietrze, u was to wszystko się widzi czarniej, aniżeli po prawdzie jest, już widać taka waszego pomyślenia esencya.
— Ale zdaje ci się, mój Ignasiu, zdaje ci się, boś młody.
— A młody! to nie lata człowieka formują, ale eksperymencya.
— Cóż to za zwierz osobliwy? — spytał Milczek — a może jaka rzecz do picia?
— Ej, co wy tam, mój panie, wiecie, eksperymencya to właśnie idąca z penegrymancyi, a penegrymancya to znaczy znowu, że człowiek kawał świata zeszedł, z peregrymancyi jest eksperymencya, a z eksperymencyi to, że człowiek widzi, iż dyabeł nie taki straszny jak go malują.
— To niby że się lada czego nie boić?