Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dogoniłaś przecie.
— A bo Rafałowa usiadła. Nawet dziw bierze dla czego? To nie Rafałowej obyczaj w bruździe siąść... z Lipowic jeszcze pamiętam.
— Ano siadłam trochę... jakaś nie swoja dziś jestem.
— Ha! ha! nie swoja! kiedyż to pani Rafałowa nie swoja? zawsze przed wszystkiemi, zawsze pierwsza. Przecież tu dużo ludzi, a któż za wami zdąży? Nawet ze wsi najemniki powiadają, że jak Latoszyn Latoszynem, jeszcze takiej robotnicy jak Rafałowa nie widzieli. A w Lipowicach inaczej bywało? Pamiętam ja dobrze.
— Et, moja Julciu, możesz mnie teraz doganiać i przeganiać. Co mnie po przodowaniu? co mi po tem?
— Żartujecie sobie.
— Nie. Ty co innego, ty młoda, ty u rodziców swoich ukochana. Radość im zrobisz jak wianek przyniesiesz, a ja, komu? dla kogo?
— Coście tak posmutnieli dziś, Rafałowa?
— Każdy smutek swój ma, moja Julciu — ale smutek smutkowi nierówny. Co ci opowiadać mam? Ty młoda, tobie dopiero do życia, toż lepiej takich słuchaj co o weselach, o radościach prawią.
To rzekłszy, wzięła sierp do ręki, stanęła na zagonie i żąć zaczęła, miarkując, aby Julki nie wyprzedzać; całkiem jej pierwszeństwo zostawiła.
Gdy wieczór zapadł, nie poszła wraz z ludźmi, co przyśpiewując sobie, do domu wracali, ale usiadła