Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A któż powiedział, że nie chcemy? Stara karczma pusta, miałem ją rozbierać, tedy niechby jeszcze jakiś czas postała. Jak ty miarkujesz, Józiu?
— Ha... jeżeli, to dla czego nie? Niechby siedział.
— Ny, to możemy zaraz zrobić zgodę.
Pochylił się nad stołem, a wyjąwszy kawałek kredy z kieszeni, pisał na stole różne liczby i znaczki. Potem targowali się i sprzeczali, a żyd, żydowskim obyczajem, to odchodził, to wracał, to znów odchodził, aż nareszcie po długiem gadaniu dobili targu.
Mordka zaarendował starą karczmę i obórkę, która przy niej była, i półmorgi ogrodu przy karczmie, i sześć zagonów w polu na kartofle, i wymówił sobie latowisko dla dwóch krów i słomy na podściółkę i różne inne dogodności sobie zastrzegł.
Tak już zapadło, stuknęli się po rękach. Mordka nową storublówkę na stół położył, a Rafał przyniósł z drugiej izby pięć papierków po dziesięć i resztę mu wydał.
To sobie tylko żyd wymawiał, że się sprowadzi z familią i żeby z tej przyczyny przeszkody jakiej nie doznał.
Mordko miał w swoim wasągu wszystko, jakby w jakim sklepie, zaraz też targu dobiwszy, flaszkę czerwonej wódki ztamtąd przyniósł na litkup.
Gdy odjechał, Rafał położył przed sobą storublowy papierek i patrzył w niego jak w obraz. Mrugał oczami, gębą krzywił i takby się do niego chciał rozśmiać jak do dziecka, ale mu przed żoną wstyd było.