Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet nie sposób dojść, do czego to mogło być wymyślone. Poszły również między ludzi i owe wozy szkaradne półtoraczne, na których podobniejby Antychrysta z piecem ognistym wozić, aniżeli snopki lub drzewo — i owe brony kaduczne, jakieś całe żelazne, ciężkie, o zakrzywionych zębach — i owe konne grabie, podobniejsze do pająka prędzej, niż do gospodarskiego statku.
Na to wszystko gałgaństwo, co tylko próżno miejsce zabierało, kupcy się znaleźli; trochę kowale wzięli, a resztę żydy — bo niema takiej rzeczy, ani takiej starzyzny na świecie, żeby jej żyd nie kupił.
Zacharyasz pieniądze zgarnął, panów braci rzetelnie podzielił, bo i sama Milczkowa przytwierdziła, jako rachunek był sprawiedliwy — i tak każdy swoją cząstkę zabrał, bez obrazy boskiej, bez kłótni, jako się patrzy między dobrymi sąsiadami, wspólnikami i przyjaciołmi.
Nawet Hulajdusza kwestyi żadnej nie uczynił, tylko cztery papierki musiał mu Zacharyasz odmienić, bo były trochę ponaddzierane — a Rafał takich nie lubił.
Trudniejsza rzecz z podziałem budowli i ogrodu.
Tu kwestye różne wyszły w całej mocy, że choć kręcić głową na wszystkie strony — nie ma sposobu!...
Znowuż bywało, Zacharyasz, jak owego czasu w Lipowicach, stanie na dziedzińcu, albo za stodołą na polu; stanie, jak słup w ziemię wkopany, fajkę w gębie trzyma — i myśli. Żyły mu na skroniach wystąpią jak baty, fajka zagaśnie — a on stoi, wpatrzy się w zie-