Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiały się ze sobą kłócić i przeklinać jedna drugą w pień.
— Aj, panie Rafale — mówił Mordko — na co się mamy sprzeczać, o co kłótnie robić? Tyle czasu żyliśmy w zgodzie i napędziłem jegomości dosyć pieniędzy, czystego grosza, na moje sumienie! Będzie tak i dalej. To co przepadło to się odrobi, mnie gorzej markotno, co jegomość w domu zmartwienia ma.
— Mam — odrzekł Rafał cięty już dobrze — jakbyś wiedział że mam...
— Ja wiem.
— Zkąd możesz wiedzieć?
— Ha, co ja nie mam wiedzieć. Bogu dziękować nie jestem ślepy, mam swoje dwa oczy, żebym tak niemi zawsze samo szczęście oglądał.
— Cóżeś ty swojemi oczami mógł zobaczyć? Gadaj, widziałeś co? Powiedz gdzieś ją widział? z kim była?
— Kto? Kogo ja miałem widzieć?
— Żonę!
— Czy jegomość sobie odemnie kpi? czy jegomość o drogę pyta? Moja żona siedzi cały dzień w chałupie, co ja ją nie miałem widzieć?
— Ale moja! moja!
— Jegomości żona? Pani Rafałowa?
— Tak, gdzie ją widziałeś?
— Mnie się zdaje co ona także jest w chałupie, a jak w chałupie nie jest, to w polu. Gdzie gospodarska żona ma być? Przy gospodarstwie.
— Ty coś wiesz, tylko powiedzieć nie chcesz.