Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo jakby go, na to mówiący, na kierkut wynieśli, toby już chyba długu nie zapłacił.
— Prawda — potwierdził Piotr — juścić powiadają, że nie rychło Marychno po śmierci wędrować.
Rafał spuścił oczy ku ziemi i myślał, sam nie wiedząc co począć, a Mordko pragnąc się jaknajprędzej z opresyi takowej wyrwać, całkiem już spokojnie i słodko przemawiać zaczął. Mówił on niby nie do Rafała, ale do sąsiadów, ważył zaś dobrze każde słowo i żadnego bez racyi nie wyrzekł.
— Aj, aj, panowie nie wiecie co ja z tym panem Rafałem mam, wiary panowie nie dacie! Ja jemu we wszystkiem służę i do każdej rzeczy jestem dla niego potrzebny, jak parobek do sochy.
— Orać nie chodzisz...
— Prawda że za sochą nie chodzę, ale z tego co ja jegomości wyorzę, jest czysty grosz... jak złoto, na moje sumienie, czysty grosz jest! I wszystkoby było bardzo dobrze, bo pan Rafał jest dobry człowiek, taki dobry jak ja nie widziałem jeszcze na świecie... tylko trochę prędki. On taką naturę już ma.
— Tobie do mojej natury nic.
— Niech będzie nic, jak nie z natury, to może ze zmartwienia, ale skutek jeden, jegomość okropnie prędki jest. Ja się nie dziwuję nawet, bo kto ma takie zmartwienie...
— Nic ci do tego! Nie twoje prawo moje zmartwienia po całej wsi rozwłóczyć. Jeżeli mam, to moje a nie czyje.
— Ny, ny, już siojn, już ja nic nie gadam.