Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to rozedrę? ja będę krzyczał! ja będę gwałt robił! Co ma być? Rozbój, ja nie potrzebuję wcale rozbój, ja nie chcę znać żaden rozbój, co ja jegomości winien?
— Pieniądze moje wziąłeś!
— Wielkie pieniądze! Aj waj! co to za pieniądze! Całe trzysta rubli! wielka parada!
— Gdzieżeś je podział?
— Wcale nie podziałem, włożyłem w interes. No, nie poszczęściło się, te trzysta rubli przepadły, całkiem przepadły.
— Przepadły! — ryknął Rafał, że aż mu zarzężało w gardle — przepadły! a przepadnij i ty niedowiarku!
Rzucił się z wyciągniętemi rękami na Mordkę i chciał za gardło go chwycić, ale żyd zgrabnie na bok uskoczył, pod sam prawie pałac podbiegł, gdzie ludzie na ganku stali.
— Panie Rafale! jegomość! — wołał — nie bądźcie takie złe. Wielka rzecz, straciliśmy, zarobimy jutro, o co się spierać?
— Do izby chodź, do mnie chodź! to ja z tobą obrachunek wnet zrobię...
— Po co do izby? Jak jegomość pan Rafał chce rachować, to możemy i tutaj rachować. Ot właśnie pan Ignacy idzie, on nas rozsądzi.
— Nie potrzeba mnie żadnych sędziów — rzekł Rafał.
— Co to panu szkodzi? Nikt sam swojej sprawy nie osądzi dobrze, zawsze drugi człowiek lepsze oko ma.