Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z obory, niosąc skopek mleka i nie pokazywała po sobie żadnej odmiany, tylko była jakby bledsza, jakby bardziej zabiedowana niż zawsze.
Pomyślała sobie tedy Milczkowa, że chłopakowi ze strachu przywidziało się więcej, niż było po prawdzie. Bo i plótł też Bóg wie co. Powiadał że Rafał podobny był do tego szatana, co go na żałobnych chorągwiach malują, a ona... ona była jeszcze straszniejsza; jak zamachnęła się głownią tlejącą, to jakby ją krąg ognisty opasał, wielki krąg czerwony...
Ot dzieciak! zwyczajnie dzieciak! Lada co sobie uwidzi i plecie niestworzone rzeczy.
Zawsze jednak i w tem przywidzeniu dziecinnem musiała być jakaś cząstka prawdy, bo jak Rafałowa ze skopkiem do czworaka szła, to nie wprost koło tego miejsca gdzie jej mąż wóz smarował, ale przez ogród ścieżką i drugiem obejściem do stancyi weszła.
Rafał zaś nie obejrzał się na nią wcale, tylko wóz nasmarował, a potem do starej karczmy do Mordki poszedł.
Nie zastawszy żyda, czekał tam może z godzinę, a nie mogąc się doczekać, znowuż na dziedziniec powrócił, zapowiedziawszy pierwej żydówce, żeby mu zaraz znać dała jak tylko Mordka powróci.
Okropnie niespokojny był tego ranku Rafał, ręce mu się trzęsły, coś nurtowało mu w sercu. Chciał się czem zatrudnić, ale robota nie szła.
Porwał siekierę, zaczął z wielką zapalczywością drwa rąbać, ale uciąwszy może z dziesięć drewienek, wbił siekierę w pniak prawie po sam obuch, a sam