Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To i dobrze.
— Sprawiedliwe słowo jegomość powiedział. Jak o kim ludzie nic nie gadają, to już dobrze, to znak, że nie mają co złego do powiedzenia. Zresztą on młodzik jeszcze, on tu wielkiego znaczenia niema, to tembardziej o nim nic nie gadają. Żeby plenipotent, albo rządca, to co innego.
Arendarz zaczął poziewać, smolarz rozciągnął się w kącie na podłodze i usnął, a przejezdni chłopi zapłacili za wódkę i pojechali w swoją drogę.
Zacharyasz również wyszedł z karczemki. Usiadł na klocu pod ścianą leżącym, pacierz zmówił, podumał, a że letnia noc krótka, to i niewiadomo kiedy ciemność rozproszyła się całkiem i zniknęła, a na wschodzie ozłociło się niebo.
Kraszanka prawie na skraju lasu stała. Z jednej strony bór się rozciągał gęsty, czarny prawie, a z drugiej z po za rzadkich drzew, widać było pola i łąki.
Jasność wschodowa przebudziła Julcię. Zerwała się dziewczyna co żywo, a że właśnie niedaleko, bo prawie przy samej drodze strumień płynął, więc pobiegła, umyła się, poprawiła jasne włosy i spojrzała wkoło siebie, zdziwiona, że noc przeszła tak prędko, niewiadomo kiedy...
Zacharyasz chłopaka przebudził, koniki kazał napoić i pojechali dalej.
Minęli wioskę jedną, drugą i trzecią, w miasteczku zatrzymali się parę godzin na popas i nareszcie dojechali do Kraszanki.
Julcia jeszcze w życiu swojem takiej długiej dro-